Siedze w pracy i właściwie nie potrafie niczym innym się zająć jak tylko sprawdzaniem wiadomości na portalach..A wiadomości z godziny na godzine co raz gorsze. To już chyba koniec, powoli już chyba gaśnie płomień życia, jeszcze tli się chwiejnie w podmuchu wiatru życia i historii który przynosi coraz większe cierpienie nie do zniesienia. Powoli odchodzi i zostawia nas sieroty. I co my poczniemy bez ojca?
Poniższy fragment przepisałem już w grudniu w zeszłym roku. Zupełnie nie wiedziałem, po co przepisuje, ale, jako, że nie mam akurat tej książki, więc może tak sobie, żeby mieć. Dziś pomyślałem, że może tu wklejce. Jest to fragment książki mojego ulubionego autora (jednego z wielu) z jego mojej ulubionej książki “Siódme wtajemniczenie” Aha autor nazywa się Edmund Nizurski. Zaczytywałem się w nim przedewszystkim w podstawówce. Najbardziej oczywiście w “Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa”, z którym bardzo się utożsamiałem. Wróciłem do książek Niziurskiego w zeszłym roku i przeczytałem już chyba wszystkie i o dziwo nadal czytałem je z wielkim zainteresowaniem. Nadal bardzo mnie śmieszą i w ogóle nie nudzą, mimo, że mam już nie mało lat.. Ciągle mam jeszcze wielki sentyment do książek z dzieciństwa. Ostatnio np. Zakupiłem dwie książki Stanisława Pagaczewskiego z przygodami Smoka Wawelskiego (“Misja profesora Gąbki” i “Porwanie Baltazara Gąbki”).
Więc niech Was nie zraża długość poniższego tekstu i dokładnie go przeczytajcie. Napewno Wam też się spodoba.
Stoczyliśmy się do trawiastej dolinki i nadzialiśmy na kolczasty krzak dzikiej róży. Pokłuci zerwaliśmy się na nogi i odskoczyliśmy gwałtownie, bo coś poruszyło się nam pod nogami.
–Nieco ostrożniej proszę. Depczecie człowieka pracy – usłyszeliśmy czyjś zaspany głos z łoża majowych ziół i kwiatów uniosła się chuda końska twarz porośnięta rzadką rudawą szczeciną
- O rany – jęknął Kwiczoł – nadepneliśmy Inocynta Ankohlika!
- Bardzo pana przepraszamy...ja niechcący... - wukrztusiłem.
Inocynt Ankohlik ziewnął przeraźliwie, poprawił sobie rogatą furażerkę na głowie i spojrzał zdegustowany na swoją kraciastą marynarkę. Widać było na niej ślady błota.
- Doprawdy coraz trudniej o bezludne miejsce – powiedział skrzywiony – nawet tu jestem deptany...
- Ja pana zaraz oczyszczę – zaofiarowałem się uprzjemie, ale Inocynt Ankohlik roześmiał się chrapliwie.
- Jesteś bardzo uczynny, jak widzę, przyjacielu, zostaw mnie jednak w spokoju. Nic nie pomoże czuszczenie....
–Nie bardzo pana rozumiem,
–Jestem ogólnie zdeptany, że tak powiem chłopcze.
–Ogólnie? - zdziwiłem się – widzę tu tylko jedną plamę na marynarce.
–Zabwny jesteś, młody przyjacuielu.
Inocynt Ankohlik wyjął z kieszeni lusterko i drapiąć się po szczecinie przyglądał się w nim z wyraźnym niesmakiem.
–Więc myślisz, że wystarczy wyczyścić mi marynarkę?!
–Tak myślę prosze pana.
–Dosyć! - Inocynt rozzłościł się nagle – umyślnie tu przyszliście, żeby nabijać się ze mnie!
–Ależ skąd! - Cofnąłem się przestraszony.
–A jednka mnie obudziłeś i drażnisz się ze mną!
–Ja naprawde niechcący/
–Mało wam miejsca! Kto wam pozwolił pozbawić mnie odpoczynku i zakłócać mój sen wiosenny. Czy ja nie mam prawa do mojego snu rekreacyjnego?! - Inocynt zdenerwowany sięgnął po butelkę i pociągnął z niej solidnie.
–Oczywiście, że ma pan prawo – wykrztusiłem – myślę jednak, że powinien pan zwalczać swój nałóg.
–Właśnie zwalczam – powiedział Inocynt odrzucając ze wstrętem flaszkę. - Dlatego tu przebywam, uciekłem od sklepów monopolowych i barów na łono przyrody, bo lekarz powiedział mi: “więcej obcowania z naturą. To panu pozwoli zapomnieć i wyleczy pana”. Niestety, nawet na tym odludziu stale potykam się o butelki!! Co parę kroków butelka!! Jakby ktoś naumyślnie podkładł! Już nie wiem gdzie uciekać! I powiedz sam, mój chłopcze, jak mogę zapomnieć o nałogu, kiedy wciąż te butelki..Tylko sen jeszcze mnie ratuje... Lecz wy zniszczyliście mój sen!
Kwiczoł trącił mnie w bok.
–Wiejemy – szepnął – on zawsze najpierw tak ględzi, a potem alkoholizuje.
Ale ja stałem jak zahipnotyzowany. Bałem się, a jednocześnie coś mnie trzymało na miejscu. Pierwszy raz widziałem takiego dziwnego człowieka.
–Ach co to był za sen! - Westchnął Inocynt przymykając oczy i uśmiechając się żałośnie – Wątpie czy jeszcze kiedyś przyśni mi się coś takiego. Zwykle śnią mi się szczury – skrzywił się – kopalnie pełne gazu, tąpnięcia i zawały. I że duszę się w sztolniach gazowych, i że jestem przywalony węglem. Lecz dzisiaj... śnił mi się lot kosmiczny. Spacerowałem, pływałem i koziołkowałem w kosmosie...
Słuchałem zaskoczony. Myślałem, że tylko ja jeden pływam, spaceruję i koziołkuję w kosmosie.
–Naprawde był pan w stanie nieważkości? - zapytałem.
–Tak. Niezwykłe uczucie.
–I orbitował pan?
–Orbitowałem – odparł Inocynt.
–I wyszedł pan z rakiety?
–Tak, na pięć minut.
–Z liną,c zy bez liny?
–Z liną na trzydieści pięć metrów.
–Latał pan sam czy z Komandorem? - pytałem z coraz większym niepokojem.
–Oczywiście, że z Komandorem – Inocynt spojrzał na mnie ciekawie – widzę, że orientujesz się w tych sprawach, przyjacielu.
–Tak, trochę – zaczerwieniłem się. - Więc pan zna Komandora?
–Jakże inaczej mógłby, wybrać się w lot – odparł Ioncynt.
Poczułem się raczej niesowjo. Więc Inocynt też lata? Z początku byłem nawet urażony, że Komandor zabiera w swe podróżę także Inocynta, ale potem pomyślałem, że widać ma ku temu jakieś ważne powody. I nawet mnie to uspokoiło. Więc nie jestem samotny w swych podróżach, jak sądziłem i inni też odbywają swoje loty..
–Niestety – nachmurzył się Inocynt i spojrzał znów na nas wrogo. - Zepsuliście mój sen. Kto mi go teraz zwróci!
–My naprawdę niechcący panie Inocyncie – powiedziałem.
–Przestań! - mruknął rozdrażniony Inocynt. - To wam nie ujdzie na sucho! Wiesz co ja robię z takimi co niszczą moje sny?
–Wiem – wykrztusiłem – pan...pan alkoholizuje.
–Tak jest – westchnął smutno Inocynt i sięgnął po butelkę – bardzo mi przykro, ale będe musiał zacząć was alkoholizować. Siadajcie!
–Niech pan nie zaczyna – wykrzyknąłem błagalnie – jeszcze nic straconego.
–Juz wszystko stracone – potrząsnął głową Inocynt. - To nie wróci.
–Nieprawda! Ja... do mnie wraca.
–Do ciebie?! - zadziwił się Inocynt – więc ty też kombinujesz z Komandorem?
Zmieszałem się.
–Komandor na pewno już czeka na pana.
–E tam.. dlaczego m iałby czekać – Inocynt spojrzał na mnie nieufnie.
–Przekona się pan...
–Ja?
–Zwrócimy panu sen...
–Głupstwa gadasz – ziewnął ponuro Inocynt.
–Niech pan pozwoli nam spróbować.. Co panu szkodzi.. Dopiero jak nam się nie uda zaczniemy sie alkoholizować...
–Właściwie nic nie szkodzi – mruknął Ioncynt.
–Ułóżcie pana Inocynta – krzyknąłem na Kwiczoła i Czarnego Pitra, którzy stali obok ogłupiali. - No co was tak zatkało!
Kwiczoł i Piter spojrzeli po sobie. Wiedziałem, że mieli ochotę prysnąć, ale żal im było wypuścić mnie z rąk. Narobili sobie za dużo apetytu na te próby, którym chcieli mnie poddać, po których tyle sobie obiecywali. Podeszli więc do Inocynta...
–Ale co mamy właściwie z nim zrobić? - zapytał Kwiczoł.
–No...uśpijcie go jakoś – powiedziałem.
–Jak?
–No nie wiem..ukołyszcie go.Kwiczoł, weż jego głowę na kolana, a ty Piter go kołysz.
–Możecie drapać mnie po głowie i mruczeć – ziewnął sennie Inocynt, tylko delikatnie...
Kwiczoł i Piter przygryźli wargi, spojrzeli na mnie ponuro, ale zrobili to co powiedziałem. Kwiczoł ułożył Inocynta na kolanach i zabrał się nerwowo do drapania go po łysawej głowie, a Piter z bardzo nieszczęśliwą miną próbował go kołysać i mruczeć coś pod nosem. Przyglądałem się czujnie i niecierpliwie zabiegowi. Wkrótce oczy Inocynta nakryły się powiekami, ciężkie westchnienia ustału, a oddech stał się bardziej miarowy i cichszy.
–Może już usnął – szepnął zniecierpliwiony Kwiczoł – palce mnie bolą od tego drapania...
–Przestań na chwilę – szepnąłem.
Ale ledwie Kwiczoł przestał, Inocynt Ankohlik od razu odemknął swoje rybie oko.
–Może jednak najpierw się troche po-al-ko-ho-li-zu-jemy- wymamrotał.
–Widzisz, za wcześnie przerwałeś. Prowadź dalej zabieg! - szepnąłem pośpiesznie.
–Wątpie czy to coś pomoże, on już wybił się ze snu – mruknął Kwiczoł. - Możemy go tak usypiać do nocy.
–Róbcie co powiedziałem, a ja tymczasem postaram się o jakiś katalizator – szepnąłem
Pobiegłem pod nasyp gdzie roślinność była najbujniejsza i narwałem pośpiesznie mięty, macierzanki i innych wonnych ziół. Wróciłem do Inocynta, roztarłem zioła w rękach i podsunąłem mu pod nos.
–Co ty wyrabiasz? - zdziwił się Kwiczoł.
–To go odurzy, rozmarzy i uspokoi – powiedziałem.
–Zakręci mu w nosie i oprzytomnieje na dobre – przetraszył się Czarny Piter i odepchnął mnie od Inocynta.
–Nie bój się, to typ pijaka łąkowego lub jeśli wolicie terminologię bardziej naukową – łęgowego. Takie zapachy go usypiają. Co innego gdybym podetkał mu grzybki w occie albo korniszony...
–Sądzisz? - zainteresował się Kwiczoł, a w jego małych oczach zapalił się naukowa dociekliwość.
–Możesz to łatwo wydedukować.
Kwiczoł dedukował przez chwilę, co objawiło się bardziej niż zwykle baranim wyrazem jego oczu i szerokim wietrzeniem jadaczki.
–Tak masz rację. Inocynt jest typem pijaka łęgowego – przytaknął z naukową powagą. - Nie wiedziałem, że jesteś oblatany w tej dziedzinie, Cykorz – spojrzał na mnie z uznaniem.
–Prowadziłem kiedyś studia z magistrem Cymbą na różnych budowach w kraju – wyjasniłem. - Magister Cymba pisał z tego później pracę doktorską. Pijacy dzielą się ogólnie na lokalowych i koczujących. Wśród lokalowych najważniejsze są grupy pijaków barowych, i kameralnych, a wśród koczujących przeważają podpłotkowi, leśni, ogrodowi i łęgowi. Wszystko wskazuje na to, że Inocynt jest właśnie pijakiem łęgowym. Uważajcie teraz, jeśli mamy rację powinien zaraz zapaść w sen. Czarny Piter i Kwiczoł odetchnęli.
–No nareszcie – mruknął Kwiczoł – a już się bałem, że nie uwolnimy się od typa.
–Gwiezdne łąki... - wymamrotał Inocynt.
–Zdaje się, że mu wraca sen kosmiczny – szepnąłem.
Kwiczoł kucnął przy Inocyncie i przypatrywał mu się ciekawie.
- Myślisz, że on już lata? - zapytał zaintrygowany.