Piję piwo i słucham depresyjnych kawałków, więc nie do końca ręczę za treść.
"Spiders on the walls moving with no sound..." - owszem, właśnie jeden zrobił rundkę sufit-biurko-sufit i teraz chowa się za kaloryfer. Ou... jest tu też komar... Pająka przeboleję, ale komar musi zginąć za całą krew, jaką przelał.
...OK, ugodziłem go tzw. low kickiem, ale teraz nie jestem pewny, czy był to komar.
Jak mam być piekielnie szczery, to słucham hitów z lat osiemdziesiątych ..."hitów", rzecz jasna, na miarę hiciorowatości Killing Joke i The Cure, bo o owych zespołach głównie mowa. Dobra, nie wiem, to chyba pierwsze oznaki zmieszania alkoholu z natręctwami, ale za cholerę nie wiem, czy stwierdzenie "hitów na miarę hiciorowatości" jest poprawne, a nawet jeśli jest, to czy wyraża to, co chciałem przekazać. To nie miało być obraźliwe dla KJ i The Cure, tylko... aw, forget it. Wiecie, o co chodzi.
Pająk dobiera się do moich płyt...
A teraz się przede mną huśta na pajęczynie... Toż to kpiny jakieś! Śmieje mi się w twarz!
Jest coraz bliżej mnie, chyba czas go przegonić, żeby to wszystko nie skończyło się biegiem i piskiem.
No, załatwiliśmy to polubownie i poszedł... Nie, kurwa, ciągle tu wisi.
Kolego, opamiętaj się, to mój teren. Nigdy nie zabiłem nikogo, kto na to nie zasłużył, więc nie chcę cię ranić, pysiu.
Tak poza tym, to jestem wysoce rad, że jest ciemno, bo słucham bardzo 'nocnej' płyty KJ ("Night Time", bardziej nocna być nie mogła) i klimacik się potęguje. Kurde, te lata osiemdziesiąte to były... Oczywiście nie mogę z nich za wiele pamiętać, ale mimo wszystko jestem niebywale kontent (owszem, chciałem znowu napisać "wysoce rad"), że właśnie w owych się urodziłem. Wyżej wymieniony klimacik jest doprawdy niepowtarzalny. Kto oglądał marne filmy z Jean Claude'em Van Damme'em, typu "Krwawy sport", ten wie, o czym mówię.
A teraz, pozwólcie, że otworzę kolejne piwo.
No...
Rywale polityczni (sztuki: dwie) zarzucali mi ostatnio, że nie używam emotikonek. Ich argumenty były wcale przekonywające ("w ten sposób wyrażasz emocje", "ty tworzysz film niemy, a ja film w systemie surround" [cytaty czerpane z głowy, wybaczcie niedociągnięcia]), ale pytanie brzmi czy...
(OK, coś dziwnego na ścianie, te otwarte okna to jednak są, nie...)
...Pytanie brzmi, czy moje notki nadal byłyby ciągle tym, czym są, gdybym dodawał czasem ":P" albo ";)". Już nie będę taki chamski i nie będę pytał, czy moje notki nadal byłyby ciągle tym, czym są, gdybym... (i tu należy wstawić dowolnej długości tekst pogrubiony, pochylony i podkreślony z mnóstwem [moje notki to nie miejsce na humorystyczne 'mnustwo'] 'lol2' i ':dddddd'). Nie będę chamski, bo zapytuję was szczerze i pokornie, o bracia...
Nie, wcale was nie zapytuję, do kurwy nędzy, nie będę stosował emotikonek i chuj, taki kaprys.
A teraz powiem wam w zaufaniu, że nie podoba mi się, że co druga moja notka mówi o moich notkach, zamiast o sprawach konkretnych. Czuję się trochę jak raper, który w każdym kawałku serwuje wers typu "Mój rap jest substytutem tego, czym ulice są zatrute" (rym niedokładny). Zawsze mnie to w hiphopowych kawałkach wkurwiało. Więcej czasu poświęcają na zachwalanie swojego rapu niż na poruszanie ważnych kwestii, ale problem w tym, że na blogu zdarza mi się to samo.
"Everything I've become now is everything I didn't want to be!", jak to panowie z Mudvayne zwykli mawiać.
Dość o hip-hopie, czas skupić się na newwave'owo-coldwave'owych nagraniach z lat osiemdziesiątych ("oooh nooo!"). Przed chwilą słuchałem kawałka "Multitudes", który nie dość, że mi się podoba, to jeszcze mnie jebany skłania do refleksji, a teraz słucham niezbyt przeze mnie lubianego, acz dobrze ilustrującego sytuację, utworu "Eighties".
Nie musicie mieć wyrzutów sumienia, jeśli omijacie akapity związane z muzyką. Pocieszę was tak, że sam mam wyrzuty sumienia, że takowe akapity popełniam.
Ale do rzeczy.
Na świat zostałem wydany, tak jak spora część was, w roku 1987. A tak się składa, że prawie wszystkie moje ulubione płyty zostały wydane w roku 1987 +-2 lata. Ten jeden raz będę dla was miły i nie wymienię wszystkich, ale nie omieszkam wspomnieć, że chodzi o trzy płyty Killing Joke i dwie płyty The Cure (z lekko ubolewającym sercem mógłbym napisać trzy, ale nie jestem wielkim miłośnikiem płyty z roku 1987 [o ironio], rzecz jasna za wyjątkiem utworów "Hot Hot Hot!!!", "Why Can't I Be You?" i "Catch").
Dość o muzyce, bo ilość czytelników spada gwałtownie. Ale jeżeli po lekturze tego tworu uznacie mnie za marnego notkopisarza, to weźcie pod uwagę moje upojenie. W stanie całkowitej trzeźwości wiedziałbym, jakich tematów unikać. Teraz też wiem, ale w stanie trzeźwości niecałkowitej, jak to młodzież mawia, mam to w nosie.
Co tam jeszcze u mnie, zapytujecie? Nie? A i tak wam powiem, o!
Na Kaduka! Po spożyciu powinien mi się włączyć jakiś agresor i chęć zniszczenia świata, a nie gejoza ostateczna. Ale czegóżto (?) się można spodziewać, w końcu słucham najbardziej gejowego kawałka w dziejach - "Close To Me" The Cure. Dodam tylko, że ów utwór prawie prowadzi w moim last.fm-owym rankingu przesłuchań - jest na drugim miejscu, za "Unto the Ends of the Earth" KJ. Oba kawałki polecam. (Przepraszam...)
No więc miałem powiedzieć, co u mnie (zawsze mnie zastanawiało, czy w takich sytuacjach, kiedy nie ma orzeczenia, owo zdanie [równoważnik zdania?] również powinno się oddzielać przecinkiem).
Żem się rozpisał, a zostało jeszcze ostatnie piwo i ociupinka przedostatniego, a jak Panbuk mi świadkiem, będę pierdolił tak długo, aż paliwo (wybaczcie ziomalskie określenie) się skończy. Dzisiejszej nocy nie ma litości, wszak jest to noc lat osiemdziesiątych. Właśnie kończę odsłuch wybranych utworów z płyty "The Head on the Door" The Cure i zabieram się za kolejny twór koleżków z KJ.
Żeby była jasność, piszę powolutku + robię czasem kilkuminutowe przerwy na pozytywne odczucia wywołane odsłuchem.
Osz kurwa, ależ to dziwne... Z jednej strony dołująca płyta "Disintegration" The Cure, z drugiej strony mroczno-imprezowa płyta "Night Time" KJ, z trzeciej strony sentymentalna płyta "The Head on the Door" The Cure, a z czwartej strony psychodeliczno-refleksyjno-gorzka płyta "Brighter Than a Thousand Suns" KJ. Do piątej i szóstej strony jeszcze nie doszedłem.
No, otwieram ostatnie piwo. "Otwieram wino ze swoją dziewczyną..." A propos, niedawno z Adikiem (wiem, bucu, że i tak olewasz moje notki, więc mogę cię nazywać, jak chcę) piliśmy nietanie wino i najebaliśmy się w przysłowiowe 10 minut.
(O błogości, zaczyna się jeden z genialniejszych kawałków w dziejach, "Love of the Masses" KJ.)
Aż przypomniały mi się czasy wczesnej młodości i łezka się w oku zakręciła... Dobre wino nie jest złe i nieważne, że to kolejne ziomalsko-brzmiące stwierdzenie.
Chciałem powiedzieć, że mój koleżka pająk zasnął, ale prawda jest taka, że zdołałem się owemu śpiącemu przyjrzeć i jest on mniejszy od mojego koleżki (z takimi konusami się nie trzymam [niebywały żart]).
I oto kolejne dźwięki, które doprowadzają mnie do stanów niebywałych, tym razem jest to refren utworu "Victory" KJ.
Przepraszam, że taką prywatą polecę, ale Jano właśnie oburzył się, że obejrzał film, a ja w tym czasie nie zdążyłem napisać notki i dodał "speed demon, as they call him". Wybacz, Janku, ale rozbawiło mię to i musiałem wspomnieć.
A propos słowa "zdążyłem". (To zdanie będzie w stu procentach szczere, więc mi tu nie pierdolcie, że zaginam fakty albo kreuję wspomnienia.) Wiecie, jak to jest, czasem nie jest się pewnym pisowni pewnego wyrazu i wpisuje się w Google wersję, którą uważa się za złą z nadzieją, że wyszukiwarka zwróci nam komunikat typu "czy chodziło ci o...?". No więć tak zrobiłem ze słowem "zdążyłem", nie będąc pewny litery 'ż' - wpisałem "zdąrzyłem" i w odpowiedzi otrzymałem - "Czy chodziło ci o 'zdążyłam'?"... Do kurwy nędzy... W chwili obecnej słucham gejowskiej muzy, ale na pewno nie kobiecej. Kobieca to była w przypadku Portishead i wersu "give me a reason to be a woman" (jeszcze przed usłyszeniem tej sentencji, powiedziałem Jankowi, że, słuchając Portishead, czuję się nie jak gej, ale jak kobieta, a tu taki psikus [w tym nawiasowym zdaniu miałem tyle wątpliwości natury interpunkcyjnej, że aż nie chce mi się ich wypisywać]).
Przed chwilą wpadło mi do głowy zdanie zaczynające się od stwierdzenia "coraz więcej owadów na ścianie", ale teraz spojrzałem i, o zgrozo, owadów nie ma. Pewnie mnie obsiadły, taki ze mnie niebywały as.
Chciałem coś napisać o kawałku "Exile", którego właśnie słucham, ale ledwo trafiam w klawisze, więc, Jaz, przyjacielu, pozwól, że nie będę profanował twojego tworu.
Zostało pół ostatniego piwa. Jakże wolno leci ten czas. Oto zaczynają się wybrane utwory z "Kiss me, Kiss me, Kiss me" The Cure.
Ale poważka, powiadam wam - mimo że przeżyłem niewielki wycinek lat osiemdziesiątych, to słysząc te kawałki widzę siebie w jednej z tych kilku migawek, które się pamięta. Poddaję w wysoką wątpliwość taki fakt, jeśli ktoś z was powie, że kojarzy więcej niż 10 migawek z okolic "do piątego roku życia". Ja jestem w stanie przypomnieć sobie może koło... kurwa-nie-wiem-ilu, ale raczej jednocyfrowej ilości sytuacji. Ba, nawet nie wiem, ile z nich działo się naprawdę, a ile jest wytworem wyobraźni mej.
OK, czas na taniec przy "Why Can't I Be You?", zaraz wracam.
...
No...
Ciacho dla tego śmiałka, który powie mi, jaki instrument przewodzi w refrenie wyżej wymienionego utworu.
Teraz "Just Like Heaven" - z tym utworem nie kojarzy mi się za wiele, bo i w sumie brzmienie utworu niekoniecznie przypomina mi lata 80.
A teraz... "Hot Hot Hot!!!". Tu to dopiero mam niebywałe wizje.
...
A teraz... (żongluję wielokropkami jak mroczna nastolatka) skończył się przegląd płyt z drugiej połowy lat 80. i oto włączył się w Winampie (rzecz jasna, nie włączył sam, przecież osobiście go tam wrzuciłem) utwór z początku lat 90. - "Lemon Tree" zespołu Fool's Garden. To to dopiero mi się kojarzy z dzieciństwem i akurat z tą częścią, którą w miarę pamiętam.
Skończyła się playlista, skończyło się też piwsko. Za wszystkie błędy ortograficzne, interpunkcyjne i literówki z góry przepraszam, możecie mi na nie zwrócić uwagę, ale raczej ich nie poprawię, w końcu popełniam notkę w stanie lekko wskazującym.
No... to do widzenia.