Paulina: Po kwasie całkowicie zmieniają się wszystkie poglądy.
Ja: To może ja pokocham ludzi?
Sołti: Nie ma szans.
Tyle wstępu. Rzecz działa się wczoraj (to takie zajebiste, jak ktoś będzie czytał tą notkę za parę lat [jasne] i zobaczy, że pisana była "wczoraj" i będzie chodziło o wczoraj dla tamtego kolesia, bo to wszystko mogło się wydarzyć praktycznie zawsze, wiecie, o co mi chodzi? To jak z tymi filmami, które zaczynają się od zdania "present day..." albo "New York.... Tonight" [co ja pierdolę?]). Tak więc siedziałem wczoraj na Górze z wyżej - dawno temu - wymienionymi i doznałem szoku, widząc, że nie jestem jedynym 'socjopatą' na tym świecie.
"I'm not the only one
That walks between the rain, there are many"
Otóż wkurwialiśmy się na ogół na Górze - wszyscy tacy szczęśliwi i kurewsko kolorowi. Przynajmniej wkurwiają ci, których wszędzie widać, bo ci w grupkach dwu-, trzyosobowych sprawiają w miarę pozytywne wrażenie. W każdym razie, ja szczerze nie trawię takich cholernych ekstrawertyków, rzygać mi się od nich chce. Wszystkich kochają, kurwa, nienawidzę ich...
Strasznie to monotonne. Ale spójrzmy na to z innej strony (to znaczy z tej, z której patrzą wszyscy) - ogólnie jest ok, spoko ludzie, piwko, świeże powietrze, tylko gdzieś w rogu siedzą takie wrzody ze zgaszonymi minami. O co im w ogóle chodzi? Przeszkadza im coś? Przecież staramy się być w porządku... Co oni tu w ogóle robią, przyszli się powkurwiać? Najlepiej, żeby ich tu nie było, psują krajobraz, ale jak już muszą, to nie zabraniamy im, w końcu jesteśmy hippisami i twierdzimy, że wszystkim ludziom należy się to samo.
Wniosek - jakże inteligentny - z tego taki, że każdy łańcuch pokarmowy potrzebuje swojego reducenta.
I tyle na dzisiaj.
"If you really think you got what it takes to be a saprophage..."