O ironio nieziemska - właśnie jadę pociągiem. Od razu wyjaśniam w celu uniknięcia fali krytyki ze strony zwyrodniałych komentatorów, twierdzących, że jestem wrednym kłamcą - notkę piszę na komórce i dzięki najnowszym zdobyczom techniki prześlę ją na maila, skąd będę mógł ją jutro dodać. Tak więc, jeśli jesteście z moim blogiem na bieżąco, albo przynajmniej jedno z was jest (wszak wieści roznoszą się szybko) i czytacie notkę w dniu dodania, czyli we wtorek, musicie wiedzieć, że rzecz pisana była w poniedziałek wieczorem. Tak więc w chwili publikacji będę po ostatnim (nie licząc poprawek) egzaminie. Teraz jestem przed, a owe chujostwo będę pisał jutro z Metod Matematycznych Fizyki. Przyznam uczciwie, że przedmiot do najłatwiejszych nie należy, a jeszcze uczciwiej przyznam, że ja nie należę do tych radykalnych, którzy się uczą. Dzięki takiej postawie spierdoliłem niedawno egzamin z fizy i być może jutro czeka mnie to samo, aczkolwiek jako osoba dysponująca niesamowicie trzeźwym spojrzeniem na otoczenie mogę dodać, że ze zdaniem MMF-ów nie powinno być problemu, pomimo niewątpliwej trudności przedmiotu i mojego braku zapału do nauki.
Czas pokaże.
Tytuł notki jest być może moim ostatnim (chociaż zapewne nie) ukłonem w stronę astrospraw (jednocześnie nieco abstrahującym od sfery stricte naukowej), bo - w rzeczy samej - tylko czas pokaże, czy się utrzymam, żadna moja inicjatywa, gdzież.. Swoją drogą, odrobina samozaparcia by wystarczyła, żeby być pewnym swej przyszłości. Ale tak to jest, kiedy wybrało się studiowanie kierunku, na którym nie do końca ci zależy, w mieście, które de facto ssie. Najstarsi Norwegowie mawiali w takich sytuacjach - "Nie pomoże żaden trunek, gdy wybrałeś zły kierunek". W ten sposób upadają marzenia, a brutalna rzeczywistość uderza cię w twarz niczym mokra skarpeta. Gdyby się chwilę zastanowić, można dojść do wniosku, że od samego początku nie spodziewałem się, żeby Toruń mógł powalić mnie na kolana, a tutejsi ludzie oczarować swoją niebanalnością. Ale miło by było, gdyby okazało się, że astronomię rzeczywiście studiują ludzie niebanalni. Niestety większość z nich to osoby o osobowości wyżej wymienionej mokrej skarpety.
[Teraz robimy użytek z pociągu widmo z kosmosu i robimy skok w przyszłość i nagle, po błysku światła, przenieśliśmy się z pociągu do "Pracowni terminali studenckich" (chyba nigdy nie będzie mi dane poznanie sensu tej nazwy) na moim wydziale na UMK.
Przeniesienie się w czasie ma te zalety, że znane stają się fakty, na temat których chłopczyk jadący pociągiem jedynie spekulował. Oto dochodzi do iluminacji - miałeś rację, chłopczyku z pociągu - fizy rzeczywiście nie zdałeś, a egzamin z MMF-ów rzeczywiście okazał się piekielnie trudny. Nigdy się nie mylisz, wszak jesteś człowiekiem dysponującym nieprzeciętnie trzeźwym spojrzeniem na otoczenie. Biada tym nieszczęśnikom, którzy podważają słuszność twierdzeń Doktora zgnilizny wszechrzeczy.
OK, koniec pierdolenia, błysk światła.]
My tu gadu gadu, a pociąg dojechał. Dotarliśmy do swego przeznaczenia. Teraz, targany sprzecznościami, mogę popełnić nieco studiowania na kierunku bez przyszłości, w mieście, które ssie.
A niektórzy zwykli zwać mnie idealistą.
Niech skonam!
...czyli 'jesień', nie 'upadek'. Można by też pomyśleć, że chodzi mi jednocześnie o jesień i o upadek i że będę pisał o Jesiennej Depresji. To byłaby cholernie nudna notka.
Zawsze powtarzam, że nowa pora roku to idealny moment na podsumowanie swojego życia (wstawiajcie śmiech, gdzie chcecie [poważnie, możecie to później nawet opublikować - "Notki Pike'a, the Remixes". Jeżeli chcecie zachować tutejszą powagę, to zróbcie podtytuł w stylu - "Te notki rozkurwią wasze łby."]). No, pożartowaliśmy, jak to mówią, ale czas spoważnieć. Opowiem wam o swoim życiu. A dokładniej, opowiem o tym, co zrobiłem minionego lata. W tym celu ułożyłem taki oto poemat:
Minęło lato
W tym czasie
Nie zrobiłem
Nic
(WTW się nie umywa.)
(Tak swoją drogą, to trochę skłamałem w tym wierszu - a do kłamstw się lepiej przyznawać, zawsze powtarzam - bo lato jeszcze się nie skończyło, ale o tym nikt kurde nie wie.)
To oczywiście tylko taka kreacja, wręcz 'poza', bo, rzecz jasna, w wakacje to i owo zrobiłem. Napisałem tekst dla Squadu do utworu "Just Boil" (tytuł inspirowany programem "Pascal: Po prostu gotuj"). Tematyka jest średnio wyszukana (GORE POETRRRY). Jakby to powiedzieć...? Może tak - nie ma to jak dobry pokaz flaków, zawsze powtarzam. Jestem z owego tekstu kurewsko dumny, ale nie będę się nim tutaj chwalił, wszak nie jest to miejsce odpowiednie na puste przechwałki (trochę przechwałek tu kiedyś było, ale nigdy nie były puste. Te dzisiejsze też nie byłyby puste, ale musiałem się jakoś wykręcić z cytowania.). Wymyśliłem też tytuł "Jesus Calls Me Daddy" (ten blog jest miejscem, w którym oficjalnie zaklepuję sobie ten przezajebisty tytuł - wymyśliłem go 9 września 2006 i możecie mi skoczyć). Generalnie zawsze chciałem napisać tekst przeznaczony do rapowania (głównie będąc powalony twórczością Insane Clown Posse [nie, nie polecam, bo i tak nie zrozumiecie tej wielkości]). To byłoby piękne - napisać bluźnierczy tekst i nagrać go w hiphopowej stylizacji.
Podsumowanie wakacji, idźmy dalej.
Bez pamięci zakochałem się w twórczości zespołu The Cure (albumy "Disintegration" i "The Head on the Door", oba polecam, poważka [tak swoją drogą, to co, do kurwy nędzy, może znaczyć wyrażenie "the head on the door"?]) oraz - przede wszystkim - zespołu Killing Joke, którym jestem ostatnio, że użyję takiego stwierdzenia, kurewsko podjarany (niektórzy się na owym podjaraniu lekko sparzyli). Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, chodzi za mną wyjebany, odkryty niedawno kawałek "Whiteout". Zresztą jestem w chwili obecnej krótko po przesłuchaniu wybranych utworów. Chyba ze spokojem mogę już wliczać zarówno The Cure jak i Killing Joke do poczetu moich ulubionych zespołów (ów poczet widzicie z lewej) (zawsze powtarzam, że poczet ulubionych zespołów to dobra rzecz).
Czego takiego dokonałem jeszcze w wakacje, pytacie? Otóż przeżyłem operację. To już druga i zapewne ostatnia, chociaż po przeżyciach ze stołu operacyjnego - głównie sprzed roku - mój duch został tak zahartowany, że takie operacje, to teraz nosem wciągam (aczkolwiek nigdy nie uważałem siebie za wielkiego fana bólu fizycznego [chodzi mi o ten rodzaj, w którym leje się krew, bo to strasznie szczypie, za to taki ból, na przykład, po zajebaniu w coś głową, jest całkiem znośny]).
Jeśli idzie o inne wakacyjne osiągnięcia, to dostałem się na studia, ba, byłem trzeci w rankingu (niezbyt długim, ale nie wdawajmy się w detale). Dostałem też akademik (pod choinkę, aaa), więc generalnie wszystko ułożyło się po mojej myśli (by tylko spróbowało inaczej, to bym mu zajebał). Po skończeniu studiów zamierzam zrewolucjonizować naukę (pewnie skończę jako minister edukacji). Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby później spalono mnie na stosie niczym Galileusza. Zawsze powtarzam, że wszystkie wielkie prawdy na początku są bluźnierstwem (tak samo jak powtarzam to, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie), więc nie zdziwcie się, jeśli skończę w ten sposób. Tak naprawdę to nawet gdyby było mi dane ogłosić ludzkości naukowy dowód na największe bluźnierstwo w dziejach, to zrobiłbym to w taki sposób, że owa ludzkość byłaby mi wdzięczna. Wiecie, to ta moja charyzma i urok osobisty.
No... Więc nadchodzi jesień - nie będę jakoś szczególnie pierdolił - moja ulubiona pora roku. Deszczyk kropi, wietrzyk lekko dmucha, listki opadają, a ludzie cierpią. Czy można chcieć czegoś więcej? Cierpią z tytułu nadejścia Jesiennej Depresji, rzecz jasna. A ja zawsze powtarzam, że jako szatański dezintegrator i doktor zgnilizny wszechrzeczy karmię się negatywnymi emocjami.
...
Brakowało wam tych tekścików, co nie? Niestety więcej dzisiaj nie przeczytacie, bo notkę czas kończyć. Zawsze powtarzam, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Ta. Czas kończyć. I odjechać na jednorożcu w stronę zachodzącego słońca.
Pike znowu pokazał klasę, co za facet!