Postanowiłem wyjść i zapalić. Przerwa ma swoje święte, nienaruszalne prawa, a nałóg jaki podczas niej pielęgnuję jest jednym z nich. W końcu i tak kiedyś przyjdzie mi pożegnać się z materią mej cielesności, więc nie dbam o to, czy zdrowym umrę. Zresztą znałem takich, co do grobowej deski nałogi mieli, lub raczej ich formę pojedyńczą: nałóg. Coś co ich niby niszczyło, a jednak dożyli wieku sędziwego, umierali na coś innego, nie związanego z ich uzależnieniem. Osobiście uważam, że największym wrogiem życia jest ono samo, i jego postęp zawsze niesie ofiary, bezimienne najczęściej. Zresztą powietrze też uzależnia, spróbujcie przestać świadomie oddychać...
Niemniej wybyłem z mej firmy, miejsca posępnego, bez przeszłości i przyszłości, z tłumem zagubionych, anonimowych jak i ja ludków.
Przepis prawny, zakazujący palenie w miejscach publicznych jest realizowany w mej firmie z całą stanowczością, co stanowi ciekawy precedens, jako jeden z nielicznych, skwapliwie przestrzeganych, w dodatku nie niosący realnych sankcji ze strony państwa. Wszystkie inne, są skrupulatnie łamane. Cóż, pewnie wynika to z faktu, iż to nic nie kosztuje...