W epoce lansu, królowania myspace'a, grona, czy facebooka, blogi schodzą na dalszy plan, ale, jak to mawiał pewien koleżka, blogi to tradycja i w związku z tym nie zamierzamy z owych rezygnować. Dodam od siebie, że iście gardzę wyżej wymienionymi trzema szajsami (i setkami podobnych, których nie znam) i sam spośród podobnego łajna korzystam czynnie tylko z last.fm (wybaczcie słownictwo, uniosłem się). Obok zamieszczam linka dla tych śmiałków, którzy mają odwagę zgłębić moje muzyczne fascynacje (pojedynczo, wystarczy dla wszystkich).
Tyle tytułem wstępu.
Zawsze tak musi być, każdego roku, że pojawia się notka na temat lata. Nie wiem kurwa, czy te pory roku i ogólnie kwestie meteorologiczne naprawdę tak na mnie działają, ale zawsze musi być "notka letnia".
W zasadzie dobrym soundtrackiem do tego właśnie tworu byłby kawałek The Cure - "The Last Day of Summer", nie dlatego, że go właśnie słucham (swoją drogą, pisząc to, przypomniałem sobie o nim i posłucham za chwil kilka), ale dlatego, że właśnie przeżywam coś w stylu ostatniego dnia lata. A może raczej ostatniego dnia wakacji.
...bo kurwa jutro mają się zacząć potężne upały. Już dziś jest nie za wesoło.
Dość o tym, zbyt przykry to temat.
Pytacie, co u mnie? Cóż, próbuję kryć się przed powrotem żaru, w niektórych kręgach zwanego również spiekotą (mówiłem, że nie będę wracać do tego tematu, cóż, jestem niepoprawnym kłamcą). W ostatnich dniach mój piekielny zmysł radości z cudzego nieszczęścia był niebywale łechtany, kiedy to panował deszczyk, wietrzyk i chłodek. Ale wszystko co dobre się kończy, jak to mędrcy mawiają. Jednak nie taki ze mnie cynik-pesymista, co nigdzie nie widzi dobrych stron. Otóż "pogoda jako taka" sprzyja tak zwanemu jaraniu się nocnym niebem i właśnie dzisiaj widoczna ma być jakaśtam-kurwa-kometa, o czym pragnę was poinformować jako niedoszły astronom. Taki ze mnie informator. Nie pamiętam, kto to powiedział, że mógłbym pracować w jakiejś gazetce opisującej w sposób niebywały naukowe niesamowitości (Ann?), ale czuję, że nie byłbym w tym najlepszy (ok, fałszywa skromność).
Osobiście mam mieszane uczucia co do tzw. sezonu ogórkowego. Naprawdę, nienajlepiej się z tym czuję, że cały czas się opierdalam, a nadmiar wolnego czasu gwarantuje całkowity brak motywacji do zagospodarowania go. "No bo przecież tyle go jeszcze zostało..." Mam jednak nadzieję, że coś - na przykład na kształt paru nowych utworów Visionoira - uda się w wakacje popełnić. Ba, odrobinkę się już udało - poprzez krew, pot i łzy (czyli standardowo) ukończyliśmy kawałek "Mental Corpse". Odsłuchać można go... W zasadzie nie można, ho ho. Nie, oczywiście wiecie, kogo popytać na mieście.
A teraz pozdrowienia dla nowego laya i Janka-wykonawcy. Znowu tematyka meteorologiczna, znowu zielonkawo, ale tym razem mniej szatańsko, bardziej subtelnie. Niechże dzielnie nam służą w przyszłości (zarówno lay jak i Janek-wykonawca).