Długo przymierzałem się do napisania tej notki - a jak to zwykle bywa z rzeczami, które powstają powoli - im dłużej patrzyłem na to, co już napisałem, tym bardziej - wybaczcie określenie - chciało mi się rzygać. Bo ile można napierdalać niebywałymi metaforami i gejowo-bekowym słownictwem? Naprawdę współczuję tym śmiałkom, którzy odważyli się przeczytać więcej niż raz notkę napisaną w takim stylu jak ta, która do niedawna powstawała. To, co miałem nieszczęście napisać, zostało przeze mnie ostentacyjnie usunięte, bo ostatnio lubię ostentacyjnie usuwać rzeczy.
Cokolwiek by się nie działo, jakkolwiek wena by nie zawodziła, czy jakkolwiek talent nie zostałby poddany w wątpliwość (tak nisko jeszcze nie upadłem), blog pozostaje blogiem i nowe notki smażyć trzeba, nawet jeśli ludzie wokół pisać przestają (Adrianku, Paulino, nazwijmy rzeczy po imieniu) albo czymś takim grożą (Janku, sapiesz?). Może to dziwne, ale poczułem powiew świeżości, wyjebawszy fragment, który obiektywnie można by (owszem, 'by' po czasowniku w formie bezosobowej piszemy osobno) nazwać wartościowym literacko. (Uwaga, nadchodzi wyrazista metafora.) Fajnie tak czasem wyjebać łopatą całe przysłowiowe gówno z szamba i obserwować narodziny czegoś świeżego, czystego i zielonego jak pies (?!).
Do rzeczy, bracia moi, bo mnie rozpraszacie.
Choćbym tupał i krzyczał, pewnych tematów uniknąć się nie da, jakkolwiek jałowe i typowe by nie były. Plotka prawi, że o takowych pisać zwyczajnie wypada. No... bo, wiecie, październik się zaczął. W zasadzie już się powoli kończy, co tylko potwierdza fakt, że musiał się zacząć. Taa... Zaczął się październik, a ja właśnie zjadłem pierwszą w tym sezonie mandarynkę, która skojarzyła mi się z choinką, śniegiem i innymi ciotowatymi pierdołami. No... O co więc chodzi? O mandarynki? O święta? O zimę? Nie. O studia.
Dotarłem do Wybrzeża. I cóż takiego tu znalazłem? Z jednej strony las, z drugiej strony morze, a po środku trochę miasta i mój wydział. Piekielnie romantycznie to brzmi i nie inaczej jest. Okno mojego pokoju skierowane jest na zachód, a tam widać las, las i jeszcze raz las. I to nawet nie tak po prostu, że se drzewa jakieś stoją. Stoją hen, wysoko a horyzont układa się w krzywą linią, z powodu takiego, iż drzewa stoją na terenie górzystym. Mocno popierdolonym wręcz. Na wschód zaś jest miasto, ale nie jakichś przerażających rozmiarów, wszak wszyscy moi czytelnicy wiedzą, że Danzig jest długości niebywałej, za to szerokości śmiechu wartej. I pasuje mi to, dzięki temu przebycie drogi nad morze jest wykonalne bez pierdolenia się z komunikacją miejską. Jeśli już o owej mowa, to muszę przyznać, że poruszanie się nią nie jest dla mnie aż tak upiornie uwłaczające. Ba, z rozkoszą wspominam jeden niedzielny (czy na pewno?) poranek, kiedy wracałem tramwajem do akademika po przekimaniu u przysłowiowej Anyżówki (wybacz). Trochę kurde głośnawo w nim było, niemniej jednak nie przeszkadzało mi to w słuchaniu po wielokroć utworu "Adorations" Killing Joke. To jeden z tych idealnych na błogie poranki.
Tak więc zbadałem już wschód i zachód, a co do północy i południa, to jest wybitnie dużo do badania, ale staram się. Przyznam, że poczułem się nieco rozjebany przedmiejskim (?!) charakterem Oliwy, przynajmniej jej zachodnimi rejonami. Chyba tam będę uprawiał włóczykijstwo.
To żeśmy pogadali o kierunkach świata, a w samym centrum okolicy przeze mnie zarysowanej jest wydział mój. Powiem tyle, że poczułem się zauroczony, kiedy jeden z wykładowców (i jednocześnie jedna z ważniejszych szych) przedstawił na zajęciach wywód filozoficzny, w którym zawarł moje ostatnie kluczowe przemyślenia. Yep, that's a right place for me, I guess. A poza tym - wszystko to, czego się można spodziewać po wydziale matematyczno-fizyczno-informatycznym. Przerost treści nad formą, rzekłbym.
Żarty żartami, ale teraz jestem w Grudziądzu. Przyjechałem spełnić swój obywatelski obowiązek. ...Co do którego mam pewne zastrzeżenia, ale to nie czas i miejsce, żeby o tym mówić.
Po krótkim namyśle stwierdzam, że to najlepszy czas i najlepsze miejsce, ale chuj tam, jest cisza wyborcza.
Do następnego razu więc i powiadam, że będę się starał, żeby ów nadszedł prędzej niż raz obecny, aczkolwiek priorytetowe jest teraz dla mnie wysmażenie tekściku dla Visionoira.
Bywajcie.