"Driving down the darkness, stricken by the madness."
Macie czasem takie uczucie po zrobieniu literówki, że trzeba wykasować cały wyraz i napisać go jeszcze raz? Niby zła była tylko jedna litera, ale przez sam fakt, że w ogóle istniała, jej towarzyszki stały się takie skażone.
Grzeszne.
Tylko jedna była nie na miejscu, ale pozostałe nie wydały jej, siedziały cicho, zamiast pomóc swojemu stwórcy. To dziwne. Nie to, że nic nie powiedziały, ale raczej to, że tylko jedna popełniła błąd, a cierpią za nią wszystkie pozostałe.
Nie, nie jest to wstęp do opowiastki filozoficznej, po prostu chciałem wyrzucić z siebie ból, w którym łączę się z niewinnymi literami. Wiem, że są niewinne, ale muszę je wymazać.
Oto tragizm człowieka.
To taki dygresyjny wstęp, którego celem jest uświadomienie wam, z jak wielką męką musi zmagać się autor.
A napisać miałem o tym, co jest raczej typowe, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znajduję (zresztą większość z was też).
Matura.
Koniec szkoły.
Koniec wielu znajomości.
Oczywiście takie wydarzenie to dla mnie tylko pretekst, żeby w starym, dobrym stylu napisać, co o was myślę.
Powód dobry jak każdy inny.
"Wszyscy są chujowi" to uogólniona teoria marianizmu i, powiem wam to na ucho, wcale nie oznacza, że wszyscy są chujowi. No, ale w końcu mamy demokrację i większość decyduje o wszystkich (tak, miałem na myśli słowo "wszystkich", a nie "wszystkim").
Uh...
Wiecie, czasami mam ochotę, żeby wszyscy zgnili. Żeby im kurwa wszystkie części ciała po kolei poobumierały i poodpadały. Żeby im się kurwa robaki w nosie zalęgły i wyszły wszystkimi innymi otworami.
Nie chodzi mi o jakąś urazę do ludzi, za to, że mi coś tam zrobili (takich wielu nie ma). Raczej o ich chujowość, wręcz, powiedziałbym, o istotę ich chujowości. Tak to już jest z ludźmi - rodzą się zjebani, ok, mogę im to wybaczyć, ale najgorsze jest kurwa to, że nic później z tym nie robią. Świat jest piękny, tylko ludzie bywają zjebani.
Czasami, pisząc takie rzeczy, mam wrażenie, że utknąłem w bagnie kurewsko infantylnego rozumowania i podwórkowej filozofii. Ale chyba sam fakt, że się tego obawiam eliminuje powody moich obaw. No bo kurde dziecko, które obawia się, że jest zbyt dziecinne, nie jest już tak dziecinne, co nie? Poza tym żadne filozofowanie nie jest dziecinne, jeżeli jest w słusznej sprawie. Mógłbym teraz podać wiele powodów świadczących o słuszności mojego rozumowania, ale(,(?)) kiedy do czegoś dochodzę, muszę jednocześnie obalić stanowisko przeciwne. Szukam konstruktywnej krytyki dla jakiegoś zjawiska, więc próbuje myśleć o tym jak najlepiej, jako o czymś bez skazy i mam nadzieję, że właśnie tu znajdę zgrzyty.
Do rzeczy.
Ogólna teoria marianizmu - wszyscy są chujowi. Stanowisko przeciwne - to ja jestem pojebany i przez to niekompetentny do wysnucia takiej tezy. I jak mamo balić stanowisko przeciwne, kiedy wszystkie argumenty za nim przemawiają? Nawet nie chce mi się znowu wymieniać milionów moich kompulsji i dziwactw, kiedy mam inne, niezbite dowody (przecinek między "inne" a "niezbite" oznaczał, że "poprzednie" wcale nie musiały być takie niezbite, co z kolei sugerowałby brak przecinka - jeżeli tego nie zauważyliście, nie przejmujcie się, bo ja też nawet nie miałem takiego zamiaru).
Jestem pierdolnięty - to pewne, ale ktoś z tyłu sali krzyknie anonimowo, że na taką odważną i buńczuczną tezę trzeba mieć dowody. A ja zacznę wyciągać je kurwa z kapelusza.
(Wzmaga się wiatr, chmury napływają.)
Obsesja.
Jedna, wielka obsesja.
Kiedy to było, mój towarzyszu? Oszacowałbym, że jakieś 666 dni temu (O zgrozo, niepokojąco znajoma liczba - oto ponure święto!). To właśnie wtedy Bóg Ojciec wyrzucił moje zwłoki na obrzeża Tartaru za spijanie anielskiej krwi. Drobne grzechy popełnione za życia, przepełnione czystością i nadzieją na nawrócenie, odcisnęły swe nieodwracalne piętno.
(Nadciąga burza.)
Pamiętam tą agonię, bracia moi i jedyni przyjaciele. Nałożono mi więzy i okowy tejże posępnej obsesji i do teraz, do dnia dzisiejszego, nie jestem w stanie się wyswobodzić.
Gdzież sen, gdzież spokój?
Pamiętam czasy niewinności, kiedy błogo i beztrosko biegałem po łące.
(Widzicie te błyskawice? Słyszycie te grzmoty?)
To wszystko minęło. 666 dni temu... W dzisiejsze ponure święto wypełnione dekadencją i rozpustą zalecam wam czytanie Pisma Świętego, aby waszymi duszami nie zawładnął Diabeł. Strzeżcie się utraty kontroli nad swym losem i swą wolą, strzeżcie się, zwłaszcza w ponure święto.
Oto tragizm człowieka.
Człowieka ogarniętego przez psychozę, katatonię i żądzę krwi, który rozczłonkowany jest przez anielską krew, który nie ma możliwości podjęcia jakichkolwiek interakcji w prozaicznej społeczności, który wręcz opanowany jest przez potrzebę dezintegracji, którego wszystko gówno obchodzi.
Oto stanowisko odmienne. Nie ma zgrzytów.
Wieńcząc słowami poety:
I want to eat a bullet
Carve myself
Beat my face
Catatonic
Dig my brain
No pain
Suffocate
Stomach aches
Don't give a fuck
I'm out
I'm done
Fuck this shit
You've dug the hole I'm lying in